Strzał z bombardy wstrząsnął starymi
murami, z sufitu posypał się kurz, tynk, resztki zaprawy i piękny , kryształowy
żyrandol opatrzony numerem 1.
- Trafiłem. - Stwierdził z satysfakcją
krasnolud, gdy kurz przestał opadać, a w miejscu zajętym wcześniej przez
wielki, oślizły sześcian została plama galaretowatej mazi.
- Serio? - Ufok otarł z twarzy resztki
galarety, która rozprysła się przy trafieniu we wszystkich kierunkach. -
Zaraz... - Spojrzał na swoją dłoń. - To był ślimakowy kwadrat? Czy oślizgły
sześcian?
- OŚLIZGŁY SZEŚCIAN. - Ton nieba aż
promieniował niewinnością.
- Oślizgły... sześcian… wiedza
gigantyczne bakterie na cztery poziomy...
Cichy dźwięk, łudząco podobny do stuku
kości o blat, najwyraźniej wprowadził jego umysł na niespotykanie wysokie
obroty.
- Przecież ta galareta to czysty kwas!!!
Wody! Migiem!
Elf bez słowa oblał Hokera Pokera Abera
Kadabera Konstantyna Politańczyka Juppa Koppa Makiego Iksu Kuwu Zetsa Trzeciego
zawartością swojego bukłaka. Doppelganger zaczął wyć z bólu.
- WŁAŚCIWIE, TO GALARETA OŚLIZŁEGO
SZEŚCIANU, PRZECHODZI EGZOENERGETYCZNĄ PRZEMIANĘ W BARDZO ŻRĄCY KWAS DOPIERO
PRZY KONTAKCIE Z WODĄ. SUCHA JEST CAŁKOWICIE NIESZKODLIWA.
- Sadysta. - Dorum przyjrzał się
poparzonej twarzy nowego kolegi, który zresztą po wejściu do lochów przybrał
swoją naturalną postać. - Wciągnąłeś na w pułapkę pełną tych cholernych
sześcianów!
- PRZECIEŻ ZA DRZWIAMI STAŁ WIESZAK Z
RĘCZNIKAMI.
- Był podejrzany.
- NAWET NA NIM NAPISAŁEM "JEŚLI COŚ
CIĘ OCHLAPIE WYTRZYJ SIĘ WE MNIE"
- Właśnie dlatego był podejrzany!!!
- NIE MOJA WINA, ŻE NIGDY NIE SŁUCHACIE
DOBRYCH RAD.
- Dorum. - Lucian położył dłoń na głowie
krasnoluda, jako że jego ramię było umiejscowione zbyt nisko. - Nie czas na to.
Ufokowi hapeki spadły poniżej zera, trzeba go ustabilizować zanim kipnie na
dobre. Mamy na to najwyżej dziesięć rund.
- TERAZ JUŻ DZIEWIĘĆ.
- Dobra. Długouch, zrób mu sztuczne
oddychanie, a ja się zajmę masażem serca.
- A dlaczego to ja mam całować to coś?
- Bo opary piwa z mojej gęby go uśpią
zamiast obudzić!
- Coś w tym jest.
- OSIEM.
- Ale i tak nie uważam, żeby było
eleganckie, aby dżentelmen dżentelmena całował.
- Ty mu masz ratować życie, a nie
całować.
- Ale jednak sztuczne oddychanie metodą
usta-usta jest… nieprzyzwoite.
- A jakby był cycatą elfką to by było
przyzwoite?
- No ba. Usta-usta i masaż serca byłby wtedy
jak najbardziej dopuszczalny. Ale ty możesz resuscytaować Ufoka.
- SIEDEM.
- A to niby czemu? Sam mówiłeś, że chłop
chłopa…
- To wyobraź sobie, że jesteś babą!
Krasnoludki mają przecież brody do pasa!
- No dobra. Czyli ustaliliśmy, że żaden
z nas nie chce mu zrobić sztucznego oddychania. Jakie są inne sposoby
reanimacji?
- Wizyta u kapłanów?
- Sprzeciw! Sprzeciw! SPRZECIW! - od
krzyku krasnoluda z sufitu pospadały olbrzymie pająki. - Są za drodzy!
Wymyślimy coś innego.
- SZEŚĆ.
- My się tu kłócimy, a Hoker Poker Aber
Kadaber Konstantyn Politańczyk Juppa Koppa
- PIĘĆ.
- Maki Iksu Kuwu Zets Trzeci nam umiera.
Musimy coś dla niego zrobić!
- Mam pomysł.
- Serio?
- No. I albo go to postawi na nogi, albo
wykończy na dobre, ale że już praktycznie nie żyje to spróbować nie zawadzi.
Krasnolud podszedł do leżącego
doppelgengara i odwrócił go na brzuch.
- CZTERY.
- Dobra. Nie chcę wiedzieć co to za
pomysł, nie chcę widzieć co będziesz mu robił, ale się zgadzam.
Lucian odwrócił się, gdy brodaty kolega
podgiął kolana Ufoka, ustawiając nowego znajomego w pozycji koci grzbiet. A
przynajmniej najbliższym odpowiedniku tej pozycji, do jakiego można zmusić
nieprzytomnego.
- TRZY.
Brodacz nabił swoją bombardę, niezwykle
skrupulatnie dobierając ilość prochu i rozmiar kuli. Następnie wziął głęboki
oddech i z całej siły wepchnął lufę młotbardy doppelgengarowi w to miejsce,
którego słońce swym szlachetnym blaskiem nie oblewa. Wielka czerwona jedynka
mignęła nad głową nowego kolegi, a głos z nieba upewnił elfa co do jej
znaczenia.
- JEDNA.
Krasnolud położył paluch na spuście,
przybrał pozycję zabezpieczającą, przed odrzutem i odchrząknął.
- No dobra, Ufok. - Powiedział głośno i
wyraźnie. - Wstajesz czy mam strzelić?